20.05 8:20 wyjazd na Belgrad
W tym roku znowu zaatakowałam Korfu, tym razem w dwie strony wybrałam się na moto. Podróż w jedną mam już za sobą - nie ukrywam, przygód po drodze było dużo. Zgubiłam się co kosztowało mnie i dużo czaus i pieniędzy i dodatkowe kilometry. Złapał mnie okorpny deszcz, motocykl jedną noc spędził na klatce schodowej, widziałam martwą kobietę na autostradzie. Widziałam żywego konia na autostradzie. W ogóle to działo się dużo, a zaczęło się 20 maja w środę o godzinie 8:00 kiedy wyruszyłam na Cieszyn. Pierwszy odcinek poszedł z górki, przed granicą zatrzymałam się na tankowanie i tu pojawił się pierwszy problem...
DESZCZ! I to nie zwykły deszcz ale okropna ulewa. Zły omen na start ale nie musiałam długo czekać na przejaśnienie. Potem przez chwilę było całkiem w porządku dopóki w Wędryni nie utknęłam w korku. Pokonanie 4km zajęło mi godzinę. Kolejną przygodą był zboczony Słowak - zatrzymałam się za Wędrynią, żeby nagrać vloga i spotkała mnie mega niemiła niespodzianka bo koleś chciał się przysiąść do moto, potem je macał, a jak położył mi łapsko w okolicach dupy to kopnęłam go w jajca i odjechałam.
Chciałam nawet wrzucić filmiki jak jadę ale niestety są zbyt duże i przed chwilą jak chciałam 450mb mojego bełkotu wysłać na youtube to pokazało mi 311minut a powiem szczerze - nie mam tyle czasu i nie wiem czy gdzieś na wyspie znajdę lepszy internet, żeby zajęło to trochę mniej.
Filmiki dołożę więc jak będę miała taką możliwość. Tak czy inaczej od zboczonego Słowaka do obiadu na granicy Słowacko - Węgierskiej dzieliło mnie ponad 150km, a dotarłam tam dopiero około 16:00 czyli jechałam ponad trzy godziny jeśli dobrze liczę. Widać moje osiągi są niesamowite - 50km/h :)
Prawda jest taka, że trasa na Słowacji jest dość ciężka - przepiękna widokowo, ale cały czas roboty drogowe, ruch wahadłowy, w terenie zabudowanym niekt nie przekracza prędkości a to też dlatego, że za każdym krzakiem czają się pały z suszarą.
Udało mi się jednak znaleźć mroczny las (chyba), o którym mówię we vlogu numer jeden a potem nawet dotarłam na obiad i w sumie do Belgradu jechało się całkiem nieźle. Po drodze przytrafiła mi się jedna przygodao - widziałam rozmazaną po asfalcie kobietę. Chyba potrącił ją jakiś samochód. Pierwszy raz widziałam tak zmasakrowane zwłoki. Było ciemno, 30km od Belgradu, mokro bo zaczynało padać, a do tego taki widok. Brrr, aż mnie ciarki przechodzą jak o tym pomyślę.
Oczywiście z mojego planu dojechania na miejsce ok 19:00 nic nie wyszło bo byłam po 22:00. Z ochotą jednak wypiłam dwa serbskie piwka i pogadałam z dawno nie widzianą kumpelą,u której nocowałam. Najfajniejsze jest to, że cebula nocowała na klatce schodowej :)
Mięsko na śniadanie musi być
Prawie 800km za mną
Kolacja musi być :)
Jest w końcu Belgrad!
Widać jaka jestem wyspana :)
Oglądaliście kiedyś swoje moto w TV w mieszkaniu podczas gdy ono stało sobie na klatce schodowej? Jak dla mnie bomba :)
Zapraszam na fejsika i na insta!
https://www.facebook.com/madeintheighties
https://instagram.com/grejfrrut/
Sama tak jedziesz? Szacun!
OdpowiedzUsuńJuż pojechałam i dojechałam i tak - sama :)
UsuńPiszę bardzo powoli bo mam za dużo pracy, żeby na bieżąco być w stanie relacjonować ale pracuję nad tym - kwestia organizacji!
No czad, czekam na dalsze części tej opowieści! i obyś nie widziała już żadnych zwłok :P Fotki na Insta mnie rozwalają :)
OdpowiedzUsuńNormalnie podziwiam za odwagę samotnego podróżowania i trochę zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuń