Nie zdążyłam dobrze wyjechać z Belgradu i złapał mnie deszcz. Ale nie taki zwykły deszcz - taki, który przebił się przez tekstylne spodnie, skórzaną kurtkę i nowe buty w niespełna trzy minuty. Mogę wam szczerze powiedzieć - moje buty są wodoszczelne. Woda wewnątrz chlupała przez następnych 300km.
Tak czy inaczej zjechałam na pierwszą lepszą stację i przeczakałam pierwszą falę "ulewy". Rękawiczki pofarbowały dłonie na fioletowo, zresztą zrobiły się tak ciasne, że ciężko było je ubrać. Ciuchy nieprzyejmnie kleiły się do ciała, ale trzeba jechać dalej. Przejaśniło się dopiero w okolicach Nisu.
Po drodze widziałam jednak przepiękne widoki - tęcza za tęczą na tęczy! Nadal nie udało mi się znaleźć dobrego miejsca do przesyłania filmików (internet woła o pomstę do nieba), robię to sukcesywnie, ale jak mi się w końcu uda załadować wszystkie to będę je publikować albo w postach (te mniejsze) albo na youtube i wtedy tutaj
W drodze do Skopje spotkała mnie jeszcze jedna przygoda - na autostradzie przez 80km nie było żadnej stacji benzynowej, cebula na rezerwie robi jak się okazało 30. Kto zgadnie cóż takiego mogło mnie spotkać?
Nie powiem - panikowałam, fakt, że znajdowałam się w okolicy Kosowa na autostradzie z bardzo niewielkią ilością samochodów nie działał na mnie kojąco. Wręcz przeciwnie - najpierw myślałam, że z krzaków wyskoczy Albańczyk i mnie postrzeli, a potem ukradnie mój motocykl. Potem myślałam, że gość, który zatrzymał się, żeby mi pomóc zadzwonił po kolegów, którzy zaraz mnie zgarną. Potem bałam się, że tak rzadko jeżdżą tam auta, że i tak nikt mi nie pomoże. Zawał murowany. Ani jeden z moich czarnych scenariuszy się nie spełnił a ja mogłam wyruszyć w dalszą drogę.
Na stację benzynową przed granicą z Macedonią dotarłam jak zaczęło się ściemniać. Autostrada skończyła się 15km po tym jak wyczerpałam paliwo w cebuli, po drodze, jak znów stałam się mobilna minęłam jeszcze dwa pojazdy dolewające wachę z kanistrów - oni chociaż byli przygotowani :)
W każdym razie autostrada skończyła się niewiele później i potem zaczęła się droga przez mękę. Wąsko, roboty drogowe, zwężenia, tir za tirem za autobusem. Ciemno, brak oświetlenia i kolejne kilometry przede mną (wtedy chyba jeszcze 150). Wyobraźcie sobie, że dotarłam dopiero ok 22:00/23:00?
Tempo zawrotne ale zmęczenie robi swoje, podobnie jak beznadziejna droga, która zaczyna się mniej więcej gdzieś koło miejscowości Vranje o ile dobrze pamiętam i ciągnie aż do granicy. Przed samym przejściem jest jedno wielkie wykopalisko.
Ale w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce, gdzie przywitała mnie kolejna koleżanka z Korfu - Anamarija :) Posiedzieliśmy, zjedliśmy ryż z kurczakiem i znów nie byłam w stanie zasnąć od razu. Nie wiem, chyba ekscytacja podróżą zrobiła swoje i jakoś tak się jarałam, że nie mogłam zmrużyć początkowo oka.
Zachęcam do polubienia strony na fejsie:
https://www.facebook.com/madeintheighties
Ale również
https://www.facebook.com/pages/NETHOLIDAYKorfu/364258670430860
(mój służbowy fanpage destynacji, kto zafascynowany Korfu albo szuka miejsca na wakacje i chce się czegoś dowiedzieć)
dobrze, że są jeszcze dobrze ludzie :)) odważna kobieta! Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuń