[MOTO ITALY 2015] 09/10/2015 DAY 5

Kolejny dzień podróży rozpoczął się z samego rana, już o 7:00 wyjeżdżałam z Boccheggiano polując na zamglone toskańskie wzgórza i chyba się udało zrobić wymarzone zdjęcie!






Ten dzień zapowiadał się mocno intensywnie. Pierwszy odcinek wzdłuż morza na szybką kawę w Pizie gdzie wszyscy oczywiście robili standardową fotkę. Ja (nie)stety obawiałam się dać komukolwiek mój aparat lub telefon więc mam samą wieżę, bez podtrzymywania jej :)




Szczerze mówiąc po wjechaniu do centrum miasta miałam duży kłopot w odnalezieniu, tak znanego przecież, zabytku. Znaki pojawiły się dopiero jakoś w promieniu poniżej kilometra od celu więc trochę pobłądziłam. Jestem naprawdę zdziwiona, że można podjechać tak blisko (chyba można bo w sumie oprócz mojego motocykla stały tam same rowery :)).  Kawa, o dziwo, kosztowała zaledwie 2 EUR i postawiła mnie na nogi - Włosi na tym naprawdę się znają. 

Z Pizy autostradą popędziłam do Florencji, a że czasu miałam sporu, pogoda była przepiękna, postanowiłam do Bolonii jechać mniejszą drogą i zamiast A1 zdecydowałam się na SS64. Było warto! 



O 15:50 według moich zapisek zaczęło mnie dopadać zmęczenie i pojawił się irytujący ból głowy. Pisałam już, że na początku podróży miałam problem ze znalezieniem na stacjach benzynowych mapy Włoch, tym razem okazało się, że tabletek przeciwbólowych również nie da się na nich kupić. Temperatura też powoli zaczynała już spadać, a że nie wiedziałam jeszcze co to znaczy zimno (dowiedziałam się dzień później) wydawało mi się, że wtedy właśnie tak się czułam. 

Z Bolonii kierowałam się na Padwę, Wenecję i Lublanę. Granicę ze Słowenią przejechałam tuż przed zmrokiem i chociaż do stolicy pozostało mi zaledwie 100 km nie obyło się bez przygód. Kolejny raz spotkałam się z brakiem stacji benzynowej przy trasie przez co na oparach zmuszona byłam zjechać na przydrożny parking. Miałam nadzieję, że oprócz kilku tirów spotkam też jakąś osobówkę, która poratuje chociaż litrem wachy. Owszem, był tam jeden pan z oplem ale też w dieslu. Było już całkiem ciemno i zimno a w baku pusto. Spacerowałam wiec po parkingu szukając pomocy u kierowców tirów, najpierw zagadałam jednego Słowaka, który zaproponował podwózkę na stację. W tym pomyśle była tylko jedna, mała luka - nie wiem jak miałabym niby wrócić z powrotem? Zasugerował, że nie powinnam mieć problemu ze złapaniem stopa, a potem musiałabym tylko przebiec przez autostradę i byłabym z powrotem. Oczywiście motocykl stałby z całym bagażem sam, nie wiadomo jak długo a szanse złapania stopa w tamtym kierunku były raczej nikłe, nie mówiąc o szansach na przeżycie biegania po autostradzie.

Później pogadałam z rodakami, których spotkałam na tym samym parkingu. Po małej burzy mózgów nie mieliśmy kompletnie pomysłu co można zrobić. Przez chwile istniała szansa, że moja cebula skończy na pace ale uznaliśmy, że nawet w trzy osoby nie wrzucimy jej do góry bez podjazdu. Pojechałam więc przodem z obstawą trzech tirów. Gdyby całkiem skończyło się paliwo w drodze na stację (10 km) mieli mnie zabrać a ja wróciłabym pieszo poboczem (wiem, plan miszcz). Paliwo owszem, skończyło się ale było z górki więc jakoś dodeptałam poboczem. 

Po drodze cały czas rozglądałam się za jakimś przydrożnym zajazdem, hotelem czy innym przybytkiem gdzie mogłabym się przespać. Dopiero za Lublaną trafiłam na hotel Konga gdzie w super promocji zapłaciłam za pokój 60 euro. Gdyby nie późna pora i zmęczenie na pewno szukałbym dalej bo cena zaporowa ale możecie mi wierzyć - wtedy było mi już wszystko jedno. 




Share on Google Plus

About motocyklistka.eu

2 komentarze:

  1. Dzielnie sobie radzisz BRAWO i powodzenia ps może wybierzesz sie z nami na kaukaz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A z kim na ten Kaukaz? ;) Nie wiem czy dałabym radę.

      Usuń

...