Zawsze wydawało mi się, że bycie spontanicznym jest fajne. Och nic bardziej mylnego!
Ostatnio zauważyłam, że moje życie składa się z modułów. Tak jak rok możemy dzielić na kwartały, miesiące, tygodnie tak moje obecne egzystowanie można podzielić na okresy.
Zaczynając, na przykład, od października możemy wyodrębnić trzy miesiące - październik, listopad, grudzień, które tworzą jeden moduł. Bez zmian, każdy dzień taki sam,od poniedziałku do soboty, żeby w niedziele przygotować się na kolejny tydzień. Małą przerwę miałam podczas Świąt i Sylwestra kiedy to postanowiłam się wyłączyć i nadrobić zaległości ze spotkań ze znajomymi + zaległości w imprezowaniu.
Potem najgorszy okres czyli cały styczeń + połowa lutego. Musiałam zamknąć dwie sesje (banałybanały!) i pierwszy semestr w pracy, spotkania z rodzicami, lekcje pokazowe, spotkania z metodykiem i stresu co niemiara. Chodziłam niewyspana ciągle aktualizując listę rzeczy do zrobienia dzisiaj/jutro/do końca tygodnia. Zwieńczeniem miał być zeszły weekend, który ostatecznie zmarnowałam bo nie wypaliły moje plany na zmianę otoczenia w celu zrestartowania systemu i naładowania baterii. Zamiast tego siedziałam w domu i w knajpach i piłam cały czas piwo. A niestety od ubiegłego poniedziałku rozpoczął się nowy moduł, który będzie trwał niezmiennie aż do Świąt Wielkanocnych. Wtedy też kończy mi się jedna umowa w pracy (nie potrafię sobie wyobrazić wracania do domu przed 21!), będzie tydzień wolnego (w końcu Święta) i powoli zbliża się wiosna (=sezon). Kolejny będzie trwał niezmiennie do połowy czerwca z małą przerwą na majówkę, aczkolwiek w tym okresie nie przewiduję żadnych zmian stąd "rozliczam" go jako jeden. Następny zaplanowany moduł to wakacje - dla mnie tysiące kilometrów w bliżej nieokreślonej pozycji na przednim siedzeniu autokaru na trasie Bułgaria-Grecja.
Moduły charakteryzują się tym, że są nudne. Nic się w tym czasie nie dzieje, nie ma nagłych zwrotów akcji ani punktów kulminacyjnych. Nie ma zaskoczeń a ja podążam do wyznaczonego sobie celu z klapkami na oczach. Nie mogę powiedzieć, że to lubię, ale cieszę się, że tak to rozwiązałam. W ten sposób jestem w stanie dać z siebie 200%, a jak przychodzi planowana przerwa między jednym a drugim jest moc, jest energia. Doceniam swój wolny czas dwa razy bardziej i powoli (chociaż nadal mało skutecznie) "oduzależniam" się od informacji i ciągłej potrzeby dostępu do nich. Lepiej dysponuję swoim czasem i spontaniczność przestała być taka fajna jak kiedyś. Wyznaczyłam sobie wysmartowany cel i chcę go osiągnąć i czuję się dzięki temu dobrze.
Są pewne mankamenty takiego planu na życie ale pracuję nad nimi i powiem szczerze, że jestem z siebie dumna. Po ponad dwóch latach marazmu, ostatni rok, który okazał się przełomem stał się jednocześnie wprowadzeniem do naprawdę fajnego życia, w którym nie ma już znudzonej życiem i rozczarowanej, bez pewności siebie i planu na siebie kobiety. Nie ma osoby, która z dnia na dzień zaczęła żałować wszystkie co w życiu robiła. Jest za to ktoś kto dałby sobie piątkę za wszystko ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
0 komentarze:
Prześlij komentarz
...