Do Pompei pojechaliśmy w dwójkę z moim gospodarzem - Giovannim, który tym razem był moim plecakiem. Oczywiście nie udało nam się dojechać bezproblemowo i zamiast 60 km zrobiliśmy 75 km. Jako hardcore rider GPS nie uznaję :)
Jak tylko weszliśmy zaczął padać deszcz przez co pierwsze 20 minut spędziliśmy pod mikro daszkiem paląc fajki,
Szczerze mówiąc spodziewałam się większej ilości eksponatów tymczasem na miejscu przeważają mury i mury i jeszcze raz mury. Była jedna ciekawa wystawa a tak to największe wrażenie zrobił na mnie Wezuwiusz groźnie rysujący się na horyzoncie.
Wyprawa była dość długa a miejsce odrobinę mnie rozczarowało ale była, zobaczyłam i sama się przekonałam a tak pewnie nadal marzyłabym by tam pojechać. Z powrotem pod Neapolem byliśmy po 15:00 a tego dnia nadal czekała mnie wyprawa do Toskanii. Niestety po drodze niebo mocno się zachmurzyło i postanowiłam przeczekać najgorsze.
Miało być tak: (456 km, wg. google.maps 5 h 10 min)
A wyszło tak: (488km ALE wg google.maps 6 h 47 min)
O godzinie 19:30 właśnie zatrzymałam się w McDonald's na kawę. Dawno powinnam była być za Rzymem ale z powodu zamiany autostrady na drogę krajową nadal tkwiłam na jakimś zadupiu. Powoli robiło się chłodniej i ciemniej. Plusem tej pomyłki były niewątpliwie widoki na przykład zachodu słońca.
Mój, praktycznie tradycyjny już, problem pojawił się jak wjechałam na obwodnicę Rzymu. Oczywiście w baku opary a na horyzoncie żadnej stacji. Szczerze mówiąc byłam przekonana, że zaraz zacznę pchać. Całe szczęście nie padało :)
Ostatnie zapiski z tego etapu trasy kończą się o 21:11 kiedy udało mi się dorwać stację. Niestety potem temperatury mocno spadły, myślę, że jak dotarłam do Toskanii oscylowały w okolicach zera. Meta była u mojej mamy w małej wiosce Boccheggiano, niestety okazało się, że pomimo, iż na mapie wszystko wyglądało łatwo i przyjaźnie, rzeczywistość mocno odbiegła od moich wyobrażeń.
Oznaczeń nie było, palce kostniały, kominiarka dawno przestała wystarczać. Stacje benzynowe w okolicy były pozamykane nie miałam więc nawet gdzie napić się kawy i na miejsce dotarłam o godzinie 2:40. Musiałam jechać w otwartym kasku bo za mocno parował a ostatnie kilkanaście kilometrów prowadziło przez bardzo nieprzyjazny las. Całe szczęście dotarłam cała i zdrowa chociaż wymarznięta do szpiku kości. Muszę jednak zapamiętać, żeby nigdy więcej tak późno nie rozpoczynać jazdy.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
...