Im bliżej domu byłam tym gorsza pogoda. W Austrii zaczęło padać, temperatury zaczęły spadać i nie dało się jechać dłużej niż 100 km bez przerwy - kawa, zupa czy cokolwiek ciepłego po prostu było konieczne. W pewnym momencie, po wyjechaniu z tunelu na terenie Austrii, po prostu wpadłam w mleko. Takiej mgły nie widziałam nigdy - praktycznie nie widziałam kierownicy własnego motocykla. Zjechałam więc na pierwszą stację z nadzieją, że może jakoś przeczekam ale niestety mgła wcale nie ustępowała. Kolejne prawie 100 km przejechałam ledwo widząc czubek własnego nosa. Wiadomo - cieplej się też nie robiło a przez taką widoczność prędkość znacząco spadła.
Ale nie można się poddawać tym bardziej, że nie było opcji, że nie dojadę - już kiedyś napisałam, że na motocyklu, podczas podróży trzymam się jednej zasady - zawsze realizować założenia. Tego dnia miałam spać we własnym łóżku, a poza tym czekała na mnie impreza powitalna i karczek z grilla, który marzył mi się od kilku tygodni.
Nad Wiedniem niebo było białe, przez całą drogę od Lublany siąpiło albo padało co oczywiście jeszcze bardziej potęgowało uczucie przeszywającego zimna. Najgorzej było w Czechach, zaczęło powoli robić się ciemno, siąpienie zamieniło się w okropną ulewę, temperatura spadła do 5 stopni co przy prędkości 140 km na godzinę.... no właśnie...
Na stacji ubrałam kilka par foliowych rękawiczek, a na to motocyklowe i możecie mi wierzyć - ostatnie 200 km to była katorga. Jechałam tak szybko jak mogłam, lewą rękę trzymałam cały czas na silniku a sama leżałam na baku odrywając w miarę regularnie i prawą z rolgazu, żeby się zagrzać. Maksymalnie przejeżdżałam po 30-50 km bo nie dawałam rady, ratowała mnie gorąco herbata i rozprostowywanie kolan. Niestety im było zimniej tym gorzej się jechało a co za tym idzie tym wolniej. Miałam takie momenty, że po prostu chciałam zrezygnować ale chyba nigdy nie wybaczyłabym sobie tej decyzji. Przecież nie taki ze mnie rider co się poddaje na ostatniej prostej.
Do Polski wjechałam około 22:00 czy 21:30, ostatnie tankowanie i telefon, że niedługo będę bo została mi już tylko A1. Impreza oczywiście zaczęła się o 18:00 więc trochę byłam spóźniona ale jak się okazało na miejscu czekała niespodzianka. Koledzy, którzy zeszli mnie przywitać zrobili to z klasą - bez koszulek polewając mnie szampanem i krzycząc "LEJ JĄ! LEJ JĄ! I TAK JEST MOKRA!!"
Potem była nalewka, rosołek, wódeczka i milion innych sposobów na rozgrzanie niestety uda jeszcze przez dwie godziny były po prostu zmarznięte na kość. Do późna gadaliśmy o podróży a ja sama byłam zdziwiona, że nie padłam z wycieńczenia ale adrenalina zrobiła swoje.
W sumie przejechałam podczas tej trasy 2758 km + 312 morzem co razem daje 3071 km - to najdłuższa podróż w jaką się wybrałam i najlepszy jak dotychczas sezon. Relacja to nie wszystko - do wniosków z moich wypraw będę jeszcze wracać a kolejny rok naprawdę planuję mocno motocyklowy - tym razem oprócz cebuli na blogu zagości Yamha XT 600 i oby owocna współpraca w terenie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
...