W dalszą podróż miałam wyruszyć około 10.oo ale kac wygrał ze zdrowym rozsądkiem i udało mi się pozbierać jakoś po 14.oo i mam w końcu jakieś zdjęcie na moto. Najpierw podjechałam na kawę z dziewczynami, stamtąd poszłam do sklepu w poszukiwaniu miętowych papierosów i soku, po drodze rozkleił mi się but. Ponieważ jestem super podróżnikiem szybko go ogarnęłam za pomocą super glue i mogłam jechać na Belgrad.
Niestety zgubiłam się i ponad godzinę jeździłam w kółko po Skopje.
Właściwie jeśli mam być szczera to ten dzień był strasznie nudny, trasa krótka a na takim kacu ciężko się jechało jak nigdy. Pierwszy odcinek w Serbii ciężko nazwać autostradą, widoki są przepiękne ale nie ukrywam - im dalej na północ tym zimniej się robiło i oczywiście coraz mniej przyjemnie.
Do Belgradu dojechałam w nocy, na bramkach byłam po 19.oo bo już zdążyło się ściemnić, przez moje fatalne samopoczucie co chwilę robiłam przerwy, zaczynały mnie już boleć wszystkie mięśnie, szczególnie kark, do tego brakowało mi dobrego jedzenia a ciastka z owocami leśnymi i hot-dogi to niezbyt pożywne żarcie.
Wjeżdżając do Belgraud totalnie się zakręciłam bo niektóre bramki nie są przeznaczone dla motocyklistów, całe szczęscie nadal wzbudzałam sensację i milion osób próbowało mi pomóc machając rękami z samochodów. Tak czy inaczej wjechałam w końcu do miasta i zaczęłam poszukiwania mojego hostelu, który dzień wcześniej zarezerwowała dla mnie Marijana. Był w samym centrum miasta, okazało się, że naparwdę bardziej się nie dało więc w miarę szybko dotarłam w jego okolice.
Niestety znalezienie samego hostelu nie było już takie łatwe, bo niby mieścił się w centrum handlowym Millenium (?) ale do tego centrum prowadziło 5 różnych wejść i to na dodatek całość mieściła się w kamienicy. Ja miałam serdecznie dość, zaczepiłam po drodze jakiegoś starszego dziadka na harley'u, który ze mną poszedł szukać hostelu. Zostawiłam wszystko na moto (wiem, głupi pomysł, mogli mi ukraść wszystko, ale nie miałam siły z tym chodzić) i w końcu udało nam się go namierzyć. Najśmieszniejsze było to, że ludzie, którzy pracowali w tym centrum handlowym mówili wszyscy to samo - jest takie coś ale nikt nie wie gdzie.... okazało się, że jedyny drogowskaz to naklejka na skrzynce na listy, z której wynikało, że trzeba udać się na 5 piętro. (winda nie dojeżdżała na 5 piętro, to jakaś ściema ;))
Poszłam więc z powrotem do motocykla z dziadkiem a tam straż miejska wypisuje nam mandaty... Całe szczęście udało się to jakoś odkręcić i dziadek jeszcze ze mną podjechał pod drzwi tego centrum handlowego bo na pieszo to ja może bym tam sama wróciła ale nocne jeżdżenie po Belgradzie to nie moja broszka. Motocykl zostawiłam przy ulicy, strasznie byłam zła, że nie ma żadnego parkingu ale mogę mieć pretensje tylko do siebie, że nie dopilnowałam tego wcześniej. Najgorzej bo musiałam chodzić na to 5 piętro sama, pieszo, z całym ekwipunkiem - nie udało mi się zabrać za jednym razem więc znowu bałam się jak cholera i prawie biegłam, żeby rzeczy przy moto jak najkrócej zostały bez opieki.
Udało mi się w końcu zakwaterować, 10 euro za miejsce w 6 osobowym pokoju, w którym akurat mieszkała tylko jedna amerykanka. Pogadałyśmy chwile, ja zdjęłam moto ciuchy i poszłam na miasto głodna jak wilk. Niestety, Belgrad okazał się pierwszym miejscem, gdzie nie można było płacić w euro, a jako, że był grubo po 22.oo kantory też były już zamknięte.
Wróciłam z powrotem do hostelu, brzuch bolał mnie całą noc przez co praktycznie nie spałam, piłam kranówę i jadłam tabletki przeciwbólowe.
Moje nocne zdjęcia z Belgradu są tak fatalne, że szkoda w ogóle je tu wrzucać :)
Tak czy inaczej zamierzam pojechać tam jeszcze kiedyś bo niestety w rezultacie byłam tam strasznie krótko i jestem z tego powodu bardzo niezadowolona bo miasto jest przepiękne.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
...