Jeśli mam być szczera to do samego momentu wyjazdu nie myślałam praktycznie wcale o tej całej "wielkiej podróży". Na każdym kroku ktoś pytał mnie czy się nie boję, miało być niebezpiecznie i w ogóle och masakra. A ja olewałam temat i dopiero na kilka dni przed wyruszeniem w drogę zaczęłam o tym wszystkim (i to tylko dlatego, że zaliczyłam parkingówkę (kto wykłada parking kafelkami?!) łamiąc przy tym klamkę hamulca, lewe lusterko, miażdżąc prędkościomierz (nadal działał, dopóki nie wróciłam do Polski i się nie zbuntował z powodu naszej pięknej, mroźnej pogody)) myśleć i gdzieś, zasiane wcześniej ziarnko niepewności zaczęło kiełkować.
Dzień "przed" żegnałam się ze wszystkimi, było mi ciężko, chociaż i tak lżej niż się spodziewałam bo ostatni tydzień mojego pobuty na Korfu praktycznie cały czas padał deszcz i 90% czasu oglądaliśmy z kumplem TV po grecku (nie znam greckiego jakby ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości), trochę się wynudziłam i jakoś tak zeszły mi te wszystkie pozytywne emocje i zaczęłam wyczekiwać przygody a może raczej zmiany?
I jak w końcu w środę 8 października siadłam na moto i naprawdę, naprawdę nie mogłam się doczekać tej samotności i wolności, na którą miałam być poniekąd skazana przez kolejnych kilka dni.
Tak jak wspominałam zaczęłam od przemieszczenia się do portu i zaparkowania cebuli na promie. Przez te dwie godziny ogarniałam całą elektronikę (ładowałam to co nie było jeszcze naładowane, przegrywałam filmiki z karty i takie tam pierdoły) podczas gdy mój motocykl był przwyiązany liną do barierki i tyle było zabezpieczeń. Nie muszę chyba mówić, że od samego początku wzbudzałam wszędzie sensację. Nikt nie chciał wierzyć, że jadę do Polski, w połowie drogi nikt nie wierzył, że do Polski i to z Grecji, a jak dojeżdżałam do domu to nikt nie wierzył skąd jadę. Druga sprawa, że każdy pytał gdzie reszta i kiedy przyjedzie moja "ekipa". Znowu, wyraz niedowierzania, gdy mówiłam, że jestem SAMA ;)
Tam na dole po lewej widać moje moto ;) |
Z portu w Igoumenitsy, po dopłynięciu do Grecji kontynentalnej, pojechałam autostradą. Największym zdziwieniem był dla mnie żółw, który przechodził akurat lewym pasem, potem zaczął mi uciekać tył, zwolniłam maksymalnie i nadal, przy 60km/h było dziwnie ślisko i wtedy zwróciłam uwagę, że znaki po prawej ostrzegają przed oblodzeniem (było grubo ponad 20 stopni i słońce, WTF?!). Przejechałam przez milion tuneli, potem zaczął padać deszcz a ja zjechałam na stację, która okazała się być zamknięta i opuszczona. Wyjeżdżając z niej zgubiłam wjazd na autostradę i po 50km jechania po coraz gorszej nawierzchni wjechałam w sam środek kopalni odkrywkowej. Nigdy nie wiedziałam tak dużej kopalni czy kamieniołomu czy co to było, ale jak w końcu z powrotem wjechałam na autostradę i dojechałam do miejsowości przy granicy to nie mogłam uwierzyć jak brudna jestem ja i moje moto, jakbym ostatnie 300km jechała błotem.
Moja blenda nie daje już rady więc muszę nosić okulary, żeby cokolwiek widzieć ;) |
Opuszczona stacja benzynowa i mój ładunek |
W końcu zrobiłam porządniejszy postój po dojechaniu do Floriny (miejscowość na granicy Grecji i Macedonii). Jest tak oznakowana, że przez 30 minut nie umiałam znaleźć przejścia granicznego i postawiłam na chillout na Lidlowym parkingu z moimi ukochanymi donutami z czekoladą (wszędzie takie same i kosztują dokładnie tyle samo, ale w Grecji trzeba kupić dwa bo są tak pakowane ;)) i soczek.
Pierwsze mięso na kasku |
Od granicy do Jeziora Ochrydzkiego jechałam drogą, która wówczas wydawała mi się najgorszą na świecie i w życiu nie powiedziałabym, że to autostrada. Ale teraz jak patrzę na mapę, to oznaczenie A3 to chyba jednak autostrada?! W każdym razie zaliczyłam tam glebę, bo jakiś koleś zdecydował zawrócić. Wydaje mi się, że się zagapił i nie dostrzegł innego typa, który sprzedawał pomidory na poboczu po lewej i ten pii***p jak się ocknął zdecydował, że jednak musi je jednak mieć.
Także jako, że umiem jeździć, ale nie umiem hamować, znowu pojechałam kilka metrów na swoim lewym biodrze. Motocykl o dziwo zatrzymał się na sakwach (ani otarcia!). Byłam tak wkurwiona, że skoczyłam na równe nogi i zaczęłam kopać sprzęta i go bić aż jakiś koleś mnie nie odciągnął. Potem wystrzeliłam do mojego oprawcy ale już go nie było. Pomogli mi się pozbierać, zatrzymało się chyba 5 aut. W każdym razie nic się nie stało oprócz małego siniaczka na brzuszku
Dojechałam w końcu na miejsce, zatankowałam, zjadłam posiłek, który wkrótce stał się standardowym (hot dog/7 days owoce leśne + soczek) i wjechałam do miasta Ohrid w poszukiwaniu spania. Na pierwszych światłach podjechał do mnie gość na rowerze i spytał czy nie szukam noclegu. W ten sposób wylądowałam w pustym hotelu, w dwuosobowym pokoju z łazienką za 10euro, wypiłam pyszną kawę po arabsku i poszłam spać. Miałam po dwóch godzinach obudzić się i wybrać na spacer po starym mieście, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam siły, obudziłam się dopiero następnego dnia o 9.00 (oczywiście w ciuchach, całe szczęście, że wcześniej zdjęłam motocyklowe (hurra!!))
Dzień drugi niebawem a ja tymczasem życzę wam miłęgo weekendu, ja zmykam na wieś i zamierzam odciąć się od internetu i czytać i spać i strzelać z wiatrówki.
Do przejrzenia w piątkowy wieczór
[1] - profile, bez których fejsik byłby nudny
[2] Olek Doba, kto nie zna, polecam, żeby się zainspirować ;)
[3] 10 sposobów na wzmocnienie odporności
Dzielna z Ciebie laseczka! Szacun !:) i ten siniak to nie taki maly!
OdpowiedzUsuńjeżu jeżu ale mnie nakręcasz! super się prezentuje ta podróż, a Ohrid.. mmm, świetne miejsce, super wspomnienia :) najlepsze ze Strugi! współczuję siniaczka.
OdpowiedzUsuńKuuurde, jaki siniak!
OdpowiedzUsuńMega inspirujesz mnie tymi opisami i zdjęciami. Postanowiłam, że za dwa lata również wyruszam w taką podróż, żyje się raz! ;)