Dzień 1 - Korfu - Jezioro Ochrydzkie 8.10.2014

Początek podróży był najtrudniejszy bo strasznie nudny. Po wyjechaniu spod hotelu (ok 8:00) raptem po niecałych 10 km wpakowałam się na prom i przez kolejne dwie godziny siedziałam na dupie oglądając po raz ostatni wybrzeża Korfu. Pierwszego dnia przejechałam zaledwie 376 km, dużą część autostradą ale jechało się i tak świetnie!



Jeśli mam być szczera to do samego momentu wyjazdu nie myślałam praktycznie wcale o tej całej "wielkiej podróży". Na każdym kroku ktoś pytał mnie czy się nie boję, miało być niebezpiecznie i w ogóle och masakra. A ja olewałam temat i dopiero na kilka dni przed wyruszeniem w drogę zaczęłam o tym wszystkim (i to tylko dlatego, że zaliczyłam parkingówkę (kto wykłada parking kafelkami?!) łamiąc przy tym klamkę hamulca, lewe lusterko, miażdżąc prędkościomierz (nadal działał, dopóki nie wróciłam do Polski i się nie zbuntował z powodu naszej pięknej, mroźnej pogody)) myśleć i gdzieś, zasiane wcześniej ziarnko niepewności zaczęło kiełkować.


Dzień "przed" żegnałam się ze wszystkimi, było mi ciężko, chociaż i tak lżej niż się spodziewałam bo ostatni tydzień mojego pobuty na Korfu praktycznie cały czas padał deszcz i 90% czasu oglądaliśmy z kumplem TV po grecku (nie znam greckiego jakby ktokolwiek miał jakiekolwiek wątpliwości), trochę się wynudziłam i jakoś tak zeszły mi te wszystkie pozytywne emocje i zaczęłam wyczekiwać przygody a może raczej zmiany

I jak w końcu w środę 8 października siadłam na moto i naprawdę, naprawdę nie mogłam się doczekać tej samotności i wolności, na którą miałam być poniekąd skazana przez kolejnych kilka dni.





Tak jak wspominałam zaczęłam od przemieszczenia się do portu i zaparkowania cebuli na promie. Przez te dwie godziny ogarniałam całą elektronikę (ładowałam to co nie było jeszcze naładowane, przegrywałam filmiki z karty i takie tam pierdoły) podczas gdy mój motocykl był przwyiązany liną do barierki i tyle było zabezpieczeń. Nie muszę chyba mówić, że od samego początku wzbudzałam wszędzie sensację. Nikt nie chciał wierzyć, że jadę do Polski, w połowie drogi nikt nie wierzył, że do Polski i to z Grecji, a jak dojeżdżałam do domu to nikt nie wierzył skąd jadę. Druga sprawa, że każdy pytał gdzie reszta i kiedy przyjedzie moja "ekipa". Znowu, wyraz niedowierzania, gdy mówiłam, że jestem SAMA ;)


Tam na dole po lewej widać moje moto ;)


Z portu w Igoumenitsy, po dopłynięciu do Grecji kontynentalnej, pojechałam autostradą. Największym zdziwieniem był dla mnie żółw, który przechodził akurat lewym pasem, potem zaczął mi uciekać tył, zwolniłam maksymalnie i nadal, przy 60km/h było dziwnie ślisko i wtedy zwróciłam uwagę, że znaki po prawej ostrzegają przed oblodzeniem (było grubo ponad 20 stopni i słońce, WTF?!). Przejechałam przez milion tuneli, potem zaczął padać deszcz a ja zjechałam na stację, która okazała się być zamknięta i opuszczona. Wyjeżdżając z niej zgubiłam wjazd na autostradę i po 50km jechania po coraz gorszej nawierzchni wjechałam w sam środek kopalni odkrywkowej. Nigdy nie wiedziałam tak dużej kopalni czy kamieniołomu czy co to było, ale jak w końcu z powrotem wjechałam na autostradę i dojechałam do miejsowości przy granicy to nie mogłam uwierzyć jak brudna jestem ja i moje moto, jakbym ostatnie 300km jechała błotem.


Moja blenda nie daje już rady więc muszę nosić okulary, żeby cokolwiek widzieć ;)

Opuszczona stacja benzynowa i mój ładunek



W końcu zrobiłam porządniejszy postój po dojechaniu do Floriny (miejscowość na granicy Grecji i Macedonii). Jest tak oznakowana, że przez 30 minut nie umiałam znaleźć przejścia granicznego i postawiłam na chillout na Lidlowym parkingu z moimi ukochanymi donutami z czekoladą (wszędzie takie same i kosztują dokładnie tyle samo, ale w Grecji trzeba kupić dwa bo są tak pakowane ;)) i soczek.



Pierwsze mięso na kasku
Jak w końcu udało mi się trafić na przejście graniczne to Grecy mnie wypuścili ale Macedończycy nie chcieli wpuścić bo w tym całym ferworze przygotowań (taaa jasne ;)) zapomniałam o czymś takim jak zielona karta i oczywiście nie mialam jej przy sobie. Musiałam, po długich dyskusjach, zakupić ubezpieczenie, które ważne było tylko na Macedonię. Zapłaciłam 55 euro, nie dało się taniej bo minimalny okres ubezpieczenia to dwa tygodnie (wtedy jeszcze planowałam spędzić w Macedonii tylko jeden dzień, tym bardziej bolesne dla mnie były te jurki, które opuszczały portfel). Miałam nawet plan zawrócić i jechać przez Bułgarię ale bałam się, że tam będzie to samo, a samo przejechanie od Floriny do jakiejkolwiek granicy z Bułgarią to było megaaaa dużo kilometrów.

Od granicy do Jeziora Ochrydzkiego jechałam drogą, która wówczas wydawała mi się najgorszą na świecie i w życiu nie powiedziałabym, że to autostrada. Ale teraz jak patrzę na mapę, to oznaczenie A3 to chyba jednak autostrada?! W każdym razie zaliczyłam tam glebę, bo jakiś koleś zdecydował zawrócić. Wydaje mi się, że się zagapił i nie dostrzegł innego typa, który sprzedawał pomidory na poboczu po lewej i ten pii***p jak się ocknął zdecydował, że jednak musi je jednak mieć.

Także jako, że umiem jeździć, ale nie umiem hamować, znowu pojechałam kilka metrów na swoim lewym biodrze. Motocykl o dziwo zatrzymał się na sakwach (ani otarcia!). Byłam tak wkurwiona, że skoczyłam na równe nogi i zaczęłam kopać sprzęta i go bić aż jakiś koleś mnie nie odciągnął. Potem wystrzeliłam do mojego oprawcy ale już go nie było. Pomogli mi się pozbierać, zatrzymało się chyba 5 aut. W każdym razie nic się nie stało oprócz małego siniaczka na brzuszku


Dojechałam w końcu na miejsce, zatankowałam, zjadłam posiłek, który wkrótce stał się standardowym (hot dog/7 days owoce leśne + soczek) i wjechałam do miasta Ohrid w poszukiwaniu spania. Na pierwszych światłach podjechał do mnie gość na rowerze i spytał czy nie szukam noclegu. W ten sposób wylądowałam w pustym hotelu, w dwuosobowym pokoju z łazienką za 10euro, wypiłam pyszną kawę po arabsku i poszłam spać. Miałam po dwóch godzinach obudzić się i wybrać na spacer po starym mieście, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam siły, obudziłam się dopiero następnego dnia o 9.00 (oczywiście w ciuchach, całe szczęście, że wcześniej zdjęłam motocyklowe (hurra!!))



Dzień drugi niebawem a ja tymczasem życzę wam miłęgo weekendu, ja zmykam na wieś i zamierzam odciąć się od internetu i czytać i spać i strzelać z wiatrówki.

Do przejrzenia w piątkowy wieczór
[1] - profile, bez których fejsik byłby nudny
[2] Olek Doba, kto nie zna, polecam, żeby się zainspirować ;)
[3] 10 sposobów na wzmocnienie odporności
Share on Google Plus

About motocyklistka.eu

3 komentarze:

  1. Dzielna z Ciebie laseczka! Szacun !:) i ten siniak to nie taki maly!

    OdpowiedzUsuń
  2. jeżu jeżu ale mnie nakręcasz! super się prezentuje ta podróż, a Ohrid.. mmm, świetne miejsce, super wspomnienia :) najlepsze ze Strugi! współczuję siniaczka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuuurde, jaki siniak!
    Mega inspirujesz mnie tymi opisami i zdjęciami. Postanowiłam, że za dwa lata również wyruszam w taką podróż, żyje się raz! ;)

    OdpowiedzUsuń

...